Zimowa chandra - gdzie tu miejsce na rower?

Zimowa chandra - gdzie tu miejsce na rower?

Wiele amatorek i amatorów zadaje sobie pytanie: Co począć zimą, gdy warunki nie sprzyjają jeździe na zewnątrz? Jakie mogą być rozwiązania tego problemu? W tym tekście przeczytacie lekką rozprawę na ten temat oraz poznacie kilka przykładów zasłyszanych w luźno pojętym "środowisku". Ale tylko takich sensownych przykładów.

Zimowa chandra

Zimowa chandra jest zjawiskiem zmniejszonego zainteresowania, apatii, brakiem energii czy zmniejszeniem chęci do działania. Każdy, nawet najbardziej zmotywowany człowiek, a w naszym przypadku kolarz, posmakuje jej chociaż trochę. Popadanie w nią bierze się z zawężenia możliwości do spędzania czasu wolnego na zewnątrz, zwłaszcza, gdy się do niego przyzwyczailiśmy podczas minionego, nieco przedłużonego sezonu. Właściwie "nieco" nie będzie trafnym określeniem, ponieważ już w lutym mieliśmy dni, gdy termometry wskazywały szesnaście stopni w Krynicy. Wychodzi na to, że jeśli ktoś miał czas i chęć, to ciągiem przejeździł, minimum, od początku marca, do końca października. Niektórzy więcej (a Strava podaje, że najbardziej wytrwali nadal jeżdżą w połowie grudnia). To daje nam osiem długich miesięcy na rowerze. Zatem jak sobie poradzić z tym co nam nagle zabrano? No dobra, może przesadzam z dramaturgią.

Efekty

Jednym ze skutków tej zmiany będzie wywrócenie stylu życia o sto osiemdziesiąt stopni. Że przestajemy tak intensywnie ćwiczyć to jedno. Ale zauważam wzrost zainteresowania gorszym jedzeniem (u siebie). Mniejsza ilość czasu na zewnątrz, to większa ilość czasu wewnątrz (za to stwierdzenie należy się Nobel). A jakie atrakcje w tymże wewnątrz nas spotykają? Infrastruktura większości domów i mieszkań cechuje się obecnością lodówki, która im dłużej się na nią patrzy, tym bardziej atrakcyjna się staje. Niczym syrena w morskich legendach - na początku kusi, zaprasza, a na koniec efekty bliskiego spotkania okazują się tragiczne. Zanim rozpędzę się jednak we wcielaniu lodówki do bestiariusza mitów greckich, należy postawić kropkę. Chodzi o fakt wyłączenia czynnika spalającego kalorię, ale również zastąpienie go jeden do jednego czynnikiem pompującym je. Kiedy ostro trenujemy, a nawet zdarzy się nam taki kebab (oczywiście w celu uzupełnienia białka i innych mikroelementów), to nic. A bez jazdy? To jest przecież tysiąc kalorii! A więc niezdrowe objadanie się, to jedno. Druga sprawa to po prostu spadek sprawności fizycznej. Idzie za tym większa kontuzjogenność, gorszy refleks daje nam zwiększoną podatność na durne urazy. Trzecia to pomniejszenie ruchu, a co za tym idzie, dopływu endorfin. Jak wiemy mniej lub bardziej pobieżnie, te hormony odpowiadają za nasze dobre samopoczucie, a w sezonie kolarskim równomiernie je sobie dozujemy (jedzenie również jest ich źródłem!). Za pomniejszonym dopływem endorfin ze źródła aktywnego, idzie brak chęci do zrobienia czegoś ruchowego. Stąd właśnie ta chandra, pogorszony stały stan humoru. Jak więc to wszystko ogarnąć? Jak sobie z tym poradzić?

Pomysłów jest kilka


Rowerze, tęsknię - ścieżka pierwsza

A może nie tęsknię? No właśnie. Ta myśl jest tak głęboka, że ma dwie ścieżki rozwijające ten temat. Pierwsza to fakt, że niektórzy z roweru nie zrezygnowali. Obserwując Stravę kilku znajomych, jestem rad widząc ich na rowerze i szczerze podziwiam ich upór, chęć jazdy. Trochę próbuję im wejść do głowy i zrozumieć co ich motywuje do jazdy w zimnie, wilgoci, a czasem nawet na mrozie.

Przykład grudniowej jazdy, z fajnym dystansem - Przemek Fornek z X-Free szosamtb.pl

Ta grupa ludzi jest bardzo ciekawa, ponieważ, patrząc ze swojego punktu widzenia, dziwi fakt, że rower im się nie przejada. Chociaż konformizmu u mnie jak na lekarstwo, tak kolarstwo kojarzy mi się raczej z pozytywnymi przeżyciami (nie licząc nielicznych, poważnych gleb). Dlatego też, gdzieś z tyłu głowy tworzy się mechanizm zachowania go tak kojarzącego się. I to jest ciekawe, bo błoto, deszcz, trudny teren, niebezpieczne zjazdy brzmią dla mnie jak naprawdę dobra zabawa, jednak niska temperatura to już za dużo. Wiadomo, że "nie ma złej pogody, tylko zły ubiór bla, bla, bla...", ale wiecie przecież, jak wyrozpinani, pocimy się na podjazdach, aby na zjeździe mieć odczucia spadku temperatury o dziesięć stopni (tekst nie dotyczy płaskopolski, ale jak każdy z nas, wypowiadam się ze swojegu punktu widzenia). Podsumowując ten spartański wysiłek - chwała Wam zimowi wojownicy i pełen szacunek.
Teraz przychodzi Ci czytelniku zapewne myśl - przecież są trenażery. Owszem, są. I tu cały na złoto wchodzi nam smart trenażer oraz przeróżne aplikacje treningowe. A nawet zwykły magnetyczny trenażer z wajchą, albo sama rolka. Tutaj zaspokaja się potrzeba ciepła, ale powstaje nowa przeszkoda. Oczywiście ten tekst to nie jest narzekanie, że zima be i same myśli destrukcyjne. To rozważanie różnych scenariuszy. Z mojego doświadczenia trenażer to dobre urządzenie wspomagające utrzymanie kondycji, ale właśnie w owym "środowisku" widuje się treningi trwające nieraz po cztery godziny i dłużej (!). Jest to kolejne niezrozumiałe dla mnie, ale ewidentnie dobrze funkcjonujące zjawisko wśród maniaków rowerowych. Moje pytanie brzmi tym razem: Czy tym ludziom się nie nudzi? Niektórym pewnie tak, niektórzy może cechują się ponadprzeciętną motywacją. Wiecie, to trochę jak wtedy, gdy każde z nas imponuje tym swoim ciotkom i wujkom, którzy nie uprawiają sportu. Oni też pytają czy nam się chce, nie wykazują zrozumienia, chociaż chęci i ciekawość mają ogromną. Może to ten sam mechanizm? Może jestem tą piekielnie zdziwioną i ciekawą ciotką, gdy widzę, że ktoś jest w stanie tyle przejechać? Ja odpowiem "po prostu, to fajne", może to samo usłyszę od tego wariata, który kręci w mieszkaniu dłużej, niż niektórzy spędzają czas na pracę w pracy. Zbawieniem w życiu jest zrozumienie i ZAAKCEPTOWANIE, że ktoś może myśleć inaczej niż ja. Dotyczy to również motywacji. Są też tacy, którzy zimę spędzają, na przykład, w Hiszpanii. To też jest rozwiązanie, ale zdecydowana większość z nas i Was to kolarze i rowerzyści, którzy są w stanie pozwolić sobie na maksymalnie tygodniowy wypad w takich kierunkach. I szczerze mówiąc, jeśli nadarzy się taka okazja, to śmiało korzystajcie.

Ścieżka druga - kolarz na rower nie skazany

Druga ścieżka to preferowana przez autora przerwa i rozbrat z jednośladem. Tylko na chwilę tak naprawdę. Jesteśmy amatorami, nie stoi za nami sztab lekarzy, fizjoterapeutów, a badania EKG etc. robimy zdecydowanie za rzadko. A nieraz zajeżdżamy się ponad limit. Roztrenowanie też jest potrzebne. U mnie trwa ono miesiąc do dwóch, polega na wyciszeniu swojego tempa, aby w listopadzie i grudniu porzucić rower całkowicie. Z rozmów z tym mitycznym "środowiskiem", ale też siłownianymi bywalcami wiem, że niektórzy amatorzy potrafią roztrenowanie planować w skali sezonu kilkukrotnie po to, aby w określonym czasie wejść na swój szczyt formy. Czy to ze względu na zawody, czy chociażby na urozmaicenie treningu. I to o czym piszę jest elementem świadomego treningu, który nastał z czasem wynajmowania sobie trenerów personalnych. Świadomość ta jest poziomem nieosiągalnym dla takich chłopków roztropków jak ja, ale mi ten stan pasuje. I kolejna pochwała: Wy którzy zwracacie na to uwagę - to jest imponujące.
Co zatem robić, gdy rower na urlopie? (tutaj pasuje obrazek z google "sad pablo escobar meme", ale z obawy o roszczenie praw autorskich nie wrzucę, zachęcam wygooglowanie sobie i powrót do czytania). Aby zachować szczątki kondycji, ludzie aktywnie zajawieni zwiedzają góry. Wtedy zimno jakoś tak mniej doskwiera, ale na to wyjaśnienie jest raczej oczywiste - mniejsze prędkości oraz niższe tętna. Jest to chyba najbardziej uniwersalne rozwiązanie, ponieważ do tego nie potrzeba śniegu, a sprawdzi się w większości typów pogody. Mamy też fanów białego szaleństwa na różne sposoby. Narciarstwo zjazdowe z racji bycia sportem zdecydowanie skierowanym poza galaktykę sportów wytrzymałościowych pozwala ubrać się "raz a dobrze". I to też jest jakieś wyjście. Odkryciem sprzed kilku lat były dla mnie narty biegowe. Ten sport w jakiś sposób oddaje ducha kolarstwa, a zmniejszone prędkości na zjazdach nie powodują przemarzania do kości. Tutaj zarysowuje się nam ciekawa rodzina nart do podchodzenia. Mamy klasyczne narty biegowe, są narty do stylu łyżwowego, a otwierając się na cięższy teren pojawiły się narty back country oraz ski toury. Te dwa ostatnie pozwalają efektywnie zjeżdżać. Back country są lekkie, zjeżdża się na nich z większą uwagą, ski toury mają często właściwości nart zjazdowych i pozwolą Ci wejść w najtrudniejszy teren. Za to trochę już ważą. I jako odpoczynek od roweru polecam te aktywności. Nie musisz od razu kupować sprzętu. Wypożycz, pojedź pobiegać klasykiem, albo weź kogoś doświadczonego w chodzeniu na "tourach" i poproś o wspólną wycieczkę (każdy z nas ma tego jednego kolegę, albo koleżankę, którzy co tydzień wrzucają zdjęcie z Turbacza, albo innego Kasprowego). Wcale nie trzeba męczyć się na rowerze na siłę.

Po prawdzie to i biegówką można iść w teren, połączyć chodzenie po górach i narty biegowe.

Puenta

Obserwując co dzieje się w "środowisku", stwierdzam, że poza oczywistą oczywistością, że każde z nas radzi sobie z zimową choler... chandrą inaczej, to rozwiązań mamy dostatek. Ten tekst jest dla każdego, ale pomysły przedstawione są dla tych, którzy tak jak ja kiedyś, szukają dopiero/jeszcze pomysłu na siebie. Może w ten sposób skrócisz sobie drogę do znalezienia pomysłu na czerpanie satysfakcji z jesieni i zimy. Jeżeli miałby to być tekst tylko o moich zwyczajach, to na pewno unikałbym robienia czegoś na siłę, ale próbowania wykonania minimalnego treningu. Jeżeli żywcem nie masz ochoty nawet na trenażer - zrób chociaż te piętnaście minut - przypływ endorfin da Ci motywację na następny dzień. Jednak nie próbuj się w tej sytuacji zmuszać do planowanego treningu, zrób chociażby prostą piramidę tętna. Jest to mój osobisty sposób na zachowanie stałego zainteresowania aktywnością. Jesteśmy amatorami, nic się nie stanie jeśli na wiosnę będę w wyścigu pięćdziesiąty trzeci, gdy planowałem być trzydziesty czwarty. Rozumiesz jak mało to jest ważne w naszym przypadku? :) Po prostu coś rób, bądź w stałej aktywności. Dzisiaj bolą Cię mięśnie? Wyjdź na spacer - świeże powietrze dobrze Ci zrobi. Przede wszystkim nie połóż się całkiem w łóżku, nie zasiądź w fotelu. Czemu? Jeśli teraz, w pełni sił Ci się to zdarzy to wyobraź sobie siebie na starość - naturalnie mniejsza motywacja, sprawność i gorszy metabolizm. Pamiętaj, że nawyki, które wyrobisz sobie teraz, sprawią, że w jesieni swojego życia podziękujesz sobie, albo zaprzepaścisz czas, w którym będzie Ci o wszystko trudniej (albo wolniej...). Wyrób sobie ten miły nawyk napędu biorącego się z legendarnego motorka w dupie. Pamiętaj, że nigdy nie zadziała metoda robienia na siłę, ponieważ zamiast cieszyć się tu i teraz ze ścieżki, którą podążasz, wyrobisz sobie pogląd, że najlepszy zawsze będzie koniec treningu. Ale w tych słowach jest analogii do naszego życia, nieprawdaż? Lepiej uprzyjemniać szlachetnie drogę (treningu albo życia), niż skrajnie zaharowywać się lub prokrastynować, czekając na jej koniec. Trening drugi wykonasz, czasu nie cofniesz.
No ale okołokolarski, co w takim razie robić w zimie? Otóż takie satysfakcjonujące...




COKOLWIEK


Chociażby to


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Znowu Dare To Be - Piwniczna 2024

Relacja z Dare To Be Maratonu MTB w Ostrowsku

Roman z Warszawy