Relacja z Dare To Be Maratonu MTB w Ostrowsku
Relacja z Dare To Be Maratonu w Ostrowsku.
Czy była to najtrudniejsza w tym roku trasa na Maratonie MTB, organizowanym przez Pawła Przybyło i jego ekipę? Odpowiedź znajdziesz w mojej relacji z obecności na gorczańskich szlakach.
Jakie zawody?
W dniu 01.09.2024 r. odbyła się przedostatnia runda cyklu Dare To Be Maraton MTB. Start i meta oraz biuro zawodów, zlokalizowane jak zawsze na takich zawodach, w jednym miejscu, tym razem znajdowały się przy stadionie piłkarskim LKS Dunajec w Ostrowsku, koło Nowego Targu. Organizatorem była oczywiście firma 2PM Group, ale prowodyrem powstania tej edycji był lokalny zawodnik, prowadzący tu serwis rowerowy - Przemysław Zagata. Zajął się on wytyczeniem oraz zabezpieczeniem tras czy też zebraniem sponsorów, którzy pomogli zaistnieć temu wyścigowi w kalendarzu.Odczucia?
Jadąc z Krynicy-Zdrój nie trzeba było wstawać o przesadnie wczesnej godzinie, więc na spokojnie wyruszyliśmy około 7 rano. W starym dobrym stylu, gdzie w aucie jest co najmniej dwóch zawodników i ich rowery. Może jeszcze takie sytuacje zaistnieją w czasach przesadnej indywidualności i obcości wobec siebie. Niektórym i sam dojazd by wystarczył, ponieważ serce, jak i bardzo rozsądna nawigacja google prowadziła przez słowacką, północną drogę krajową. Ciekawym jest fakt, że w Starej Lubowni mija się zjazd na Nowy Sącz, a za 10-15 minut jest już zjazd do Szczawnicy. Gdyby chcieć przejechać od jednej z tych miejscowości do drugiej, to trzeba by zrobić bardzo dużą pętlę wokół części Beskidu Sądeckiego. Zahaczamy o Spisz, meldujemy się w Pieninach, przejeżdżamy przez Czerwony Klasztor ze wspaniałym widokiem na przełom Dunajca i magicznymi Trzema Koronami i godzina pięćdziesiąt od startu wyprawy jesteśmy na lokalnym stadionie B klasowego zespołu. Pierwsze co rzuciło się w oczy, to duża, drewniana scena, która zapewne służy do szerzenia świadomości kulturowej w okolicy. Fajnie, że w tak małych miejscowościach znajduje się taka infrastruktura. No i Dare To Be korzystało z niej w pełni. Oceniając organizację, pozytywnie rzuciło się w oczy zarządzanie parkingiem - miejsca było w sam raz, a miejscowa Straż Pożarna i tak kierowała logistyką parkowania, aby nie było losowości w pozostawianiu samochodów. Szybko, sprawnie i skutecznie.
Na miejscu wbrew porannej aurze okazało się, że dzień będzie wyjątkowo gorący i suchy. Otóż rano tak w Beskidzie Sądeckim, jak i na Podhalu i w Gorcach, powietrze było chłodne, mgły zapewniały odpowiednią wilgotność, a chmury zasłaniały Słońce. Z biegiem godzin wszystko to rozeszło się chyba w stronę Tatr (bo powietrze było przejrzyste, ale naszych najwyższych gór nie było podczas rozgrzewki widać w ogóle) - taki mamy klimat na południu. Doświadczony wyścigami, gdzie zdarzyło mi się odwodnić, postanowiłem skorzystać ze sklepiku przy stadionie, który zapewne podczas zmagań B klasy zaopatruje kibiców w napoje i przekąski. Bezalkoholowe piwo patrzyło się na mnie z lodówki. I ten sklepik w Ostrowsku ma tak wspaniały klimat niższych, wschodnioeuropejskich lig, że przypominają się bałkańskie wojaże Radka z youtube'owego kanału Kartofliska.
![]() |
Autor bloga przy wodopoju. |
Zawsze też poszukuję dobrego miejsca na rozgrzewkę, a moja wygląda tak, że chcę każdą strefę tętna zrobić przez minutę, a potem tak samo schodzić z tętna. Czy to dobra rozgrzewka? Nie wiem. Mi wystarcza, żeby na pierwszym podjeździe wyścigu nie szorować językiem po mostku. Ważne, aby na miejscu startu była jakaś dróżka do stabilnego dogrzania się.
I tutaj przechodzimy do samego wyścigu. Patrząc na profil trasy Quarter widać było zamysł - z grubsza trzy zdrowe podjazdy i trzy dłuższe zjazdy. Wypada aby każdy wyścig zaczynał się trudniejszym podjazdem. Pozwala to rozciągnąć stawkę, przegrupować zawodników od mocniejszych do tych słabszych (ale nie słabych! Każdy, kto ukończył chociażby dystans Quarter jest w mojej ocenie koksem). Tutaj było nie inaczej, już na starcie wyselekcjonowała się czołówka generalki (potocyzmy na tym blogu będą częste :)) cyklu oraz kilku mocnych zawodników występujących nieregularnie. No i tutaj ten pierwszy podjazd selekcjonował, selekcjonował i selekcjonował... Na szczęście pomimo długości było co robić, ponieważ część drogi wiodła starymi duktami leśnymi, które ze względu na pozostawienie ich samym sobie zaczęły erodować, co stworzyło charakterystyczne, wzdłużne wyżłobienia. Techniczne zagwozdki - nie dość, że muszę podjechać po stopniach z większych kamieni, mam przewyższenie chwilowe powyżej 20%, to jeszcze rower ucieka mi na bok do tej cholernej dziury! I właśnie męcząc w ten sposób wszystkie sekcje techniczne, nie czułem upływu czasu i za chwilę trzeba było zjeżdżać pierwszy poważny raz. Zjazd równy, szybki, a jedyną zagwozdką techniczną było hamowanie w taki sposób, aby po zakręcie nadal mieć sensowną prędkość. Ogólnie trasa polegała na typowej, staromodnej młucce. I dobrze, po to rowery MTB wymyślono, a techniczne to jest cross country olimpijskie. Jednak były momenty, które przywodziły na myśl inne odmiany MTB, niż maraton. W okolicach połowy trasy znalazła się bardzo ciekawa ścianka w lesie. Bardzo ciekawa i bardzo znienacka. Była to pionowa ściana, która w trakcie była przecinana zakrętami, które ze stabilnym podłożem nie miały nic wspólnego. Trzeba było zaakceptować, że tam się nie można zatrzymać do zera, więc linię jazdy należało planować na gorąco. Sucha ściółka, drzewa, niemalże pionowe nachylenie... Bardzo mi się podobało, a ponadto można tam było dużo nadrobić - okazało się, że nie wszyscy przeciwnicy sobie radzili. Co więcej byli tacy, którzy doskonale sobie radzą w takich miejscach, a tutaj przez tłok ciał i pieszych musieli zeskakiwać z siodła i radzić sobie bokiem.
![]() |
Marcin Osipowicz z X-Free szosamtb.pl wyłapał zdecydowanie najlepsze zdjęcie z tego miejsca. |
Na koniec tylko wyjazd z lasu przez małe mokradło koło toitoia (mam wielką nadzieję, że jedno z drugim nie miało nic wspólnego, jednak pragmatycznie objechałem to naokoło, po suchym) i asfaltowy parking. Na parkingu czekał bufet, z którego zawsze korzystam. Przywilejem jazdy w czele jest fakt, że ekipa na bufecie ma czas by ci pomóc - gdy ja zerowałem piwniczankę, chłopak z bufetu uzupełniał mój bidon. Dzięki stary! Oczywiście wszystko w tempie serwisu F1, szybki powrót na trasę i... nie żałowałem, bo czekający mnie od razu po pit stopie podjazd, niemalże pod sam Turbacz, pomógł mi się pozbyć połowy wody, którą miałem. Gdzieś tutaj był rozjazd tras Quarter oraz Half i Full. My w prawo, oni w lewo. Na szczycie tego podjazdu znalazło się ciekawe wypłaszczenie - szeroka szutrowa droga górska, tak krzywa, pełna muld, że z towarzyszem kilkukilometrowej wspólnej walki, po prostu skakaliśmy. Jak na bike parku, a ja jeszcze na hardtailu. Taki tandem, tylko podczas wyścigu. Za to kocham MTB. I to była ta dziecięca przyjemność czerpana z MTB, ale zaraz się to miało zmienić...
Koniec całego tego zjazdu wieńczył niemalże kilometrowy zjazd starą drogą leśną, która ewidentnie została potraktowana srogą ulewą.
![]() |
Tytuł segmentu na Stravie "Jadę se na dół." nie wskazywał tego co czeka uczestników. |
Cały zjazd był usłany luźnymi kamieniami wielkości dwóch, trzech pięści. Uciekały spod przedniego koła, uciekały spod tylnego. Ogólnie zmiana kierunku musiała być planowana na dziesięć metrów wcześniej, a utrzymanie roweru w pionie to była całkowita losowość. Zjazd przede wszystkim był trudny dla mięśni - uda chciały wybuchnąć od przyjmowania tych uderzeń, a palce u rąk nie wytrzymywały hamowania, trzeba było od czasu do czasu puścić klamki, żeby za chwilę móc w pełni sprawnie zwalniać. Oj była to próba wytrzymałości na najwyższym poziomie. Kto ją wytrwał, ten dużo wygrał. Osobiście zyskałem dwa miejsca w stawce, dzięki temu miejscu. Na dole stał kibic, który zagrzewał do końcowej walki. Z opowieści na mecie zasłyszałem, że jeden z zawodników wylatując przez kierownicę, w tym miejscu wskoczył na rower poprzedniego kraksowicza - jak w tym wiralowym filmie z kolarzem DH. Końcówka wyścigu to lekkie wzniesienie, częściowo po betonowych płytach, ale na dużych skurczach po wcześniejszym tłuczeniu po kamieniach. MTB podnosi próg bólu, więc zagryzając język dokręciłem ile dałem rady i pozostał lekki zjazd do stadionu. Pilnowałem jeno, żeby ktoś mocniejszy nie nadjechał z tyłu. Przed sobą nie miałem już nikogo, więc zaliczyłem samotny finisz i miejsce w top 10.
Słowo na koniec
Na mecie przespałem dekorację klasyfikacji wiekowej, ale ją powtórzono, gdy się z nagła pojawiłem (dziękuję za cierpliwość :)). Oczywiście emocje trzymają kolarzy długo po zakończeniu zmagań, więc i tutaj było podobnie. Wsłuchując się w relacje innych zawodników, stwierdzam ambiwalentne odebranie przez nich tej trasy. Jedni, że super, drudzy, że za ciężka. Ten kilometrowy zjazd za trudny, że tylko czołówka sobie radzi etc. Moją sugestią jest, aby jednak zaakceptować, że MTB to w ogóle trudny sport, a jak będziesz na tym etapie, to będziesz czerpać przyjemność bez opamiętania. Co ja uważam o tych kamieniach? Że bolało, że długi i trochę niebezpieczny, ale... rozsądni zejdą i sprowadzą, techniczni zjadą. Co Ci da ta akceptacja? SATYSFAKCJĘ. Ktoś szukający protekcjonizmu może iść sobie do bike parku, tam znajdzie trasy dostosowane do swoich umiejętności i w sterylnych warunkach pobawi się w iście kontrolowany sposób. A górskie maratony MTB są właśnie po to, żeby się totalnie zmęczyć, wystawić na próbę swój charakter. Tym bardziej wkurzające jest zarzucanie organizatorowi w komentarzach, że to powinien zrobić tak, a tamto inaczej. Na litość boską, to jest jego wyścig, bezczelnym jest uczenie kogoś z doświadczeniem co ma robić. Krytykuj bezpieczeństwo, krytykuj oznaczenie, ale niuanse sobie odpuść.
A konsensus jest taki, że skoro trasa ta pozostawia za sobą taką mieszaninę emocji, to znaczy, że jest jakaś. Skoro ci zadowoleni oraz ci zadowoleni w połowie poświęcają energię na dyskusję, oznacza to, że jest ona warta uwagi. Ilość rozmów na mecie, dywagacji, chęci wymiany zdań potwierdza, że tędy droga. Z resztą niebawem odbędzie się zakończenie sezonu w Piwnicznej i łatwiej, czyli bardziej płasko nie będzie.
![]() |
Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tym wpisie pochodzą z galerii AfterShot Tomasza Lalewicza, udostępnionej na profilu organizatora wyścigu. |
BONUS: Na koniec zostawiam komentarz z dyskusji o trudności trasy w Ostrowsku:
Komentarze
Prześlij komentarz